Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Koniec roku - czas podsumowań

Zapewne nie jestem oryginalna, mówiąc, że ostatniego dnia roku dokonuję niewielkiego podsumowania ostatnich 365 (w tym roku: 366 dni). Ot, taki szybki rzut oka na nieodległą przeszłość... Od 19 miesięcy moje życie kręci się według kalendarza (nie, nie Majów!) rozwoju mojego dziecka. Każdy miesiąc wyznaczony był przez pediatrę, harmonogram rozszerzania diety, kalendarz szczepień... I tak sobie myślę, że ten czas był trochę jakby nie mój. Trudno mi wskazać, gdzie kończyłam się ja jako matka, a zaczynałam się ja jako ja. To bardzo łatwe: zatracić się w macierzyństwie i zapomnieć o własnym życiu, własnych potrzebach, hobby, ambicjach, przyjemnościach. A im dłużej i im bardziej zatracamy się w rodzicielstwie, tym trudniejsze i bardziej szokujące są powroty do własnego życia. Znam osoby (nie tylko mamy, ale również tatusiów), które przypominają sobie o swoim życiu dopiero po odchowaniu swoich pociech i jest to proces wymuszony przez dzieci, które chcą uniezależnić się od swoich rodz

Przewijaki na stacjach benzynowych

Niedawno mogliśmy przeczytać mrożące krew w żyłach opowieści Anny Muchy o braku przewijaków na stacjach benzynowych i jej agitację za ich instalacją. Przepraszam za ironię, ale wyszła mi całkiem niechcący... Chwali się jej zaangażowanie w budowanie świadomości prorodzinnej wśród właścicieli stacji benzynowych, ale szczerze mówiąc nie do końca chyba zgadzam się z tą panią. Już mówię dlaczego. Zacznę od tego, że w tym roku - i to zanim pani Mucha rozpętała dyskusję na całą Polskę (o, znów ironia...) - zdążyłam zapoznać się z wyposażeniem stacji benzynowych. Trasa z rocznym dzieckiem przez całą Polskę nie pozostawiała mi zresztą wielkiego wyboru. Ale moje doświadczenia są całkowicie odmienne. Może dlatego, że tankowaliśmy na stacjach konkurencji? Jesteśmy wierni innemu koncernowi, a on w przewijaki zainwestował już jakiś czas temu. Właściwie tylko na jednej stacji spotkała nas niemiła niespodzianka, ale wtedy nawet mi do głowy nie przyszło, żeby przewinąć dziecko na stoliku w kawiarn

Lampka nocna

Ciekawa jestem, jak wielu rodziców ma problem z nauczeniem dziecka spania po ciemku. Generalnej zasady nie ma, bo przecież każde dziecko jest inne... Kilka obserwacji i rozmów na ten temat z innymi mamami (jest równouprawnienie, więc dodam, że również z kilkoma tatusiami też udało mi się pogadać) - i doszłam do zaskakującego wniosku. Jak dziecko się rodzi, wiele z nas - rodziców - przejmuje się poradami typu: uspokoisz dziecko, włączając suszarkę czy inne sprzęty emitujące szumy. Bo to przypomni noworodkowi znany mu doskonale świat w brzuchu mamy. Idąc tym tokiem, niemowlę nie powinno bać się ciemności, bo przecież do tej pory przebywało raczej w ciemnym środowisku. Wydaje mi się, że to rodzice przyzwyczajają dziecko do spania przy świetle. Tak jest wygodniej. Kiedy w środku nocy usłyszymy dziwny dźwięk dochodzący z łóżeczka, wystarczy jeden rzut oka i wszystko widać jak na dłoni. Dzięki temu można szybko zdecydować, czy trzeba wstawać do dziecka, czy można spać dalej. My

Karmienie piersią a przeziębienie

Zaczęła się jesień. A wraz z nią nadeszła pora przeziębień. Obawa przed przeziębieniem to zmora mam karmiących piersią. No bo jak karmić i nie zarazić maluszka? Jak uniknąć choroby? Lepiej zapobiegać niż leczyć... Coś w tym porzekadle jest. Dobrze więc jest zaopatrzyć swój organizm z witaminy i wypoczynek. Szczególnie na początku macierzyństwa jesteśmy na nogach 24 godziny na dobę - przynajmniej tak nam się wydaje. Mało śpimy, jesteśmy na każde zawołanie malucha, a przy okazji mamy na głowie cały dom i męża, który też czasami dopomina się naszej uwagi. Ale nie dbając o wystarczający wypoczynek, narażamy się na złapanie jakiegoś choróbska. Na wszelki wypadek warto wzbogacić dietę o witaminy, a ponieważ mamy jesień, to rodzimych owoców ci u nas dostatek. Nie zaszkodzi też wspomagacz w postaci tranu. Jeśli mimo naszych działań zapobiegawczych coś złapiemy, trzeba się leczyć domowymi sposobami, dzięki czemu nie trzeba będzie przerywać karmienia. Bo karmić powinnyśmy, mimo choroby.

Małe mieszkanko a dziecko

Wracając do tematu małego mieszkania... Ilu z nas, rodziców, zastanawiało się, jak zmieścić cały sprzęt niezbędny do pielęgnacji dziecka w niewielkiej kawalerce albo (jak w naszym przypadku) w mieszkaniu dwupokojowym, ale o powierzchni mniejszej od niejednej kawalerki? Wiadomo, każdemu marzy się osobny pokoik dla dziecka, gdzie pomalujemy ściany na pastelowy kolor, założymy lampkę w misie, będziemy mieć osobną komodę z przewijakiem... Taaak... Nam też się marzyło. Przygotowania do urządzenia mieszkania pod potrzeby nowego członka naszej rodziny zaczęliśmy od... łazienki. I to grubo przed zaplanowaną ciążą. Ot, żeby nie zostawiać na ostatnią chwilę. Tak się akurat zdarzyło, że kupiliśmy mieszkanie, w którym zainstalowano kabinę prysznicową. Z przyczyn czysto praktycznych: łazienka jest maleńka i poprzedni właściciele chcieli zachować w niej możliwość jakiegokolwiek manewru. My za to chcieliśmy wannę i wreszcie udało się wychodzić taką, która by weszła w naszą łazienkę. Myśleliś

Małe mieszkanko

Dzisiaj zostałam zainspirowana pisemkiem dotyczącym wystroju mieszkania. Uwielbiam czytać o tym, jak urządzić małe M, bo takowe posiadam (jeśli mam być całkiem szczera, to na spółkę z bankiem...). I zawsze z niesmakiem stwierdzam, że artykuł (który mnie skusił tytułem) dotyczy posiadaczy zupełnie innego typu lokum. Kiedyś na przykład zobaczyłam tytuł: "Jak urządzić małą łazienkę?" Pomyślałam: taka, jak moja. Dowiem się, jak upchnąć wannę (bo niestety MUSZĘ mieć wannę) w małej łazience. Czyżby? A skąd! Autor artykułu rozpływał się nad tym, jak urządzić łazieneczkę przy salonie. Bo w nowoczesnych domach o standardzie trochę wyższym robi się specjalną łazienkę dla gości (bez wanny i prysznica). Czyli nie trafiłam. Innym razem: "Jak funkcjonalnie urządzić kawalerkę?" KLIKAM! A tam? Mieszkanie modnej singielki, która ma mało książek, mało ciuchów, mało garów... Generalnie mało wszystkiego. W sam raz dla mnie :-) A dzisiaj przeglądam pisemko, które ma mnie za

Szczepić czy nie szczepić?

Zakładam, że wielu rodziców miało już podobne dylematy. Mamy obowiązek szczepić nasze dzieci zgodnie z kalendarzem szczepień. Każdy zapewne dostał owo zestawienie i zastanawiał się: płacić czy liczyć na NFZ. Jeśli kogoś stać na dylematy oczywiście. Moim zdaniem to draństwo, że z ubezpieczenia mam zapewnione szczepionki poprzedniej generacji. Piję tu do skojarzonej szczepionki DPT, w której znajduje się pełnokomórkowa szczepionka przeciwko krztuścowi, a w płatnych szczepionkach (5w1 i 6w1) mamy już bezkomórkowe antygeny krztuśca (acelularne). Stąd NFZ-owska wersja nie dość, że skazuje dziecko na większą liczbę kłuć, to jeszcze zapewnia dziecku i rodzicom "polkę" w postaci często występujących powikłań. Zanim posypią się na mnie gromy za reklamowanie producentów ww. szczepionek, chciałabym zapewnić, że nie jest to artykuł sponsorowany! Ale myślę, że wielu rodziców ma podobne dylematy, jak my rok temu. Z jednej strony nie do końca mogliśmy sobie pozwolić na płatną szcze

Strach przed obcymi

Zastanawialiście się kiedyś, skąd u dzieci się bierze lęk przed nieznajomymi? Jak to się dzieje, że jednych ludzi akceptują "z marszu", a na widok innych wybuchają płaczem? Chemia? Czy jakieś dziecięce preferencje? Ostatnio mieliśmy z Młodą całe studium przypadku. Na widok jednych krewnych - nawet niewidzianych od paru tygodni - rozpromienia się i od razu wyciąga rączki. Są też i tacy, których - mimo częstych odwiedzin - po prostu nie akceptuje. Wręcz sprawia wrażenie, jakby się ich bała. Wyraża to płaczem i mocnym wtuleniem się. Wydaje mi się, że Młoda po prostu nie gustuje w pewnym typie. Osoby głośne i ubierające się na ciemno omija szerokim łukiem. Na niektóre reaguje płaczem i to tak rozpaczliwym, że jedynym wyjściem jest... wyjście z pokoju. A i wtedy uspokojenie jej zajmuje trochę czasu. Zakładam, że weszliśmy w ten etap rozwoju dziecka. Nie staram się za wszelką cenę zmuszać jej do polubienia wszystkich naszych krewnych i znajomych. W końcu to mały człowi

Przegrzewanie?

"Piękne" mamy lato tego roku. Jednego dnia trzydzieści parę stopni, drugiego: dziesięć. Jak dziecko radzi sobie z przystosowaniem do tak drastycznych zmian temperatury? I jak je ubierać?  Uniwersalna zasada brzmi: jedna warstwa więcej niż dla dorosłej osoby. Pamiętam jednak, że na samym początku wcale nie było to dla mnie takie jasne. Jeśli żar leje się z nieba, to NAPRAWDĘ powinnam ubrać dziecko w body z krótkim rękawem? Czy może lepiej zostawić je w samym pampersie? W czym ma spać? W skarpetkach? Czy może w śpioszkach, bo przecież w nocy może zmarznąć. Pytań tysiące, odpowiedzi brak. Ostatnio zamarłam, kiedy ujrzałam własne dziecko ubrane (w upał) w body i dżinsowe spodnie, skarpetki i buciki (nie, nie były to sandałki). Bo siedzi na zimnej podłodze. Bo w mieszkaniu jest chłodno. Bo, bo, bo... Jeśli widzę, że dziecko ma mokre włosy, to dla mnie sygnał, że jest mu za ciepło. Jeśli się spoci, a potem je zawieje, takie ubranie przyniesie więcej szkody niż pożytku.

Lista rzeczy niepotrzebnych

Zgodnie z obietnicą ostatnia partia wyprawkowa. Zacznę od tego, że każdy może wpisać na tę listę wszystko to, co napisałam w części drugiej wyprawki (czyli rzeczy niekoniecznie potrzebne). Moja klasyfikacja jest czysto subiektywna. To, co tam umieściłam ułatwia życie i pielęgnację dziecka, ale można sobie poradzić i bez tego. Więc wszystko to kwestia gustu i portfela. Dzisiaj o tym, czego raczej NIE kupujcie. No, chyba że BARDZO, BARDZO chcecie. Gąbka – wierzcie mi, zupełnie bezużyteczna. Małe dziecko myje się co najwyżej myjką (można kupić w kształcie zwierzątka lub zwykłej rękawiczki. Gąbka to tylko siedlisko bakterii. W dodatku wytwarza masę piany, która może się dziecku dostać tu i ówdzie. Zdecydowanie odradzam. Torba na pieluchy – kolejny wynalazek, który służy chyba nabiciu kasy producenta. Zważywszy na fakt, że praktycznie przy KAŻDYM wózku jest w zestawie dopasowana do rączki torba, nie ma sensu rujnować się na drugą. Zresztą wyobraźcie sobie takiego rodzica, któr

Wakacje z maluszkiem

Wiem, że miało być o rzeczach niepotrzebnych, ale postanowiłam wtrącić coś bardziej na bieżąco. Właśnie wróciłam z wczasów z maluszkiem i mam tyle zebranych doświadczeń, że chyba pęknę z nadmiaru wrażeń :-)) Przede wszystkim mały komentarz do poprzedniego postu nt. rzeczy niekoniecznie potrzebnych . W ostatnim punkcie napisałam o łóżeczku turystycznym, które przez ostatni rok nazbierało trochę kurzu w mieszkaniu moich teściów. Zakupiliśmy to łóżeczko z myślą o wyjazdach na weekendy do moich rodziców. Ale po jakimś czasie sprawili oni wnuczce normalne drewniane łóżeczko i okazało się nagle, że "wtopiliśmy" kasę, kupując niepotrzebny gadżet. Po jakimś czasie znaleźliśmy nowe zastosowanie dla łóżeczka turystycznego. Ja wracałam do pracy, a dzidzią mieli zająć się moi teściowie. Nie chcieliśmy zagracać ich mieszkania, więc łóżeczko turystyczne wydawało się idealnym rozwiązaniem. Tyle że nie chciało się dziadkom kombinować ze składaniem go na weekendy i rozkładaniem w pon

Lista rzeczy niekoniecznie potrzebnych

Kiedy kompletujemy wyprawkę, jesteśmy najczęściej zasypywani ofertami produktów niekoniecznie nam potrzebnych. Oto niektóre z nich: elektroniczna niania - w telegraficznym skrócie: gadżet. Ale czasami gadżet potrzebny, więc wszystko zależy od tego, czy dysponujemy odpowiednim budżetem (nie jest to tania zabawka) i czy naprawdę - NAPRAWDĘ! - go potrzebujemy. szelki - czyli nosidełko w formie plecaka. Przydatna rzecz, szczególnie kiedy dziecko już ładnie trzyma główkę i nie umie odkleić się od rodzica (lub na odwrót). Jeśli chcemy cokolwiek zrobić w domu lub iść np. na zakupy, to dość dobre rozwiązanie, które oszczędza nasze ręce i kręgosłup. Podobną funkcję pełni chusta - chyba tańsze rozwiązanie, ale wymaga precyzji przy zakładaniu. W dodatku trzeba mieć na względzie bezpieczeństwo dziecka, bo ponoć zdarzały się przypadki uduszenia się niemowlęcia przez ucisk klatki piersiowej własną brodą... podgrzewacz do butelek - jeśli macie mikrofalówkę, niekoniecznie potrzebny wydatek. Tera

Czego potrzebuje niemowlę?

Natchnęło mnie pewne zdanie znalezione w jednej z książek. Przemysł artykułów dziecięcych nastawiony jest nie na potrzeby niemowląt, lecz na to jak wmówić rodzicom, że potrzebują rzeczy zupełnie zbytecznych. I to spowodowało, że postanowiłam zamieścić tu małą ściągę, którą kierowaliśmy się kilkanaście miesięcy temu podczas wyposażania pokoiku dziecięcego. Co jest potrzebne, a co nie? Dziś o tym, co potrzebne: fotelik - możliwości są dwie: płaskie nosidło (0-9 kg), o którym mogę powiedzieć tylko tyle, że w testach zderzeniowych ŻADNE nie daje dziecku szans. Wielu rodziców traktuje foteliki jako wymysł ustawodawcy, a nie coś, co uchroni nasze dziecko przed poważnym urazem lub nawet śmiercią (o tym akurat żaden rodzic nie myśli, ale wypadki się zdarzają i lepiej zrobić wszystko, żeby zapewnić sobie i dzieciom bezpieczeństwo) fotelik z pozycją półsiedzącą (0-13 kg) zwykle z rączką, także traktowane jako nosidełko. Zanim coś wybierzemy, kierujmy się nie tylko ceną, ale i oc

Refleksje po-delegacyjne

Zostałam przywołana do porządku przez Angelinę i grzecznie stawiam się przy tablicy. Obiecałam się poprawić i znów codzienne życie wciągnęło mnie w swoje odmęty. Marnym wytłumaczeniem jest delegacja zagraniczna, która wiązała się z mnóstwem przygotowań zarówno w pracy jak i w domu. Znów biję się w piersi i mam nadzieję, że po raz ostatni zostawiłam bloga na tak długo. Przy okazji delegacji (nie było mnie raptem trzy dni... ale zawsze to rewolucja dla maluszka) muszę stwierdzić, że jeden z moich pomysłów wychowawczych przyniósł wspaniałe efekty. Od samego początku starałam się dzielić Dzidzią z innymi bliskimi. To nie jest takie proste, bo my, mamy, chcemy być dla naszego dziecka całym światem i nie dopuszczamy innych do niego. Myślę, że to błąd. Bo całym światem naszego dziecka i tak jesteśmy. A dziecku wychodzi na dobre, jeśli pobędzie na rękach u taty, babci czy dziadka. Moja córka jest teraz takim trochę "sprzedajnym piwem", bo lubi przemieszczać się z jednych rąk na

Mocne postanowienie poprawy

Mea culpa - powinnam wyznać. Prawie podjęłam decyzję o zamknięciu tego bloga, bo rozczarowałam samą siebie własną niedoskonałością. Miałam być światełkiem w tunelu i wybierać najlepsze ze stu tysięcy zasypujących nas każdego dnia dobrych rad na temat tego, jak właściwie wychować dziecko. Tymczasem wyszło, jak wyszło. Zamiast pisać przewodnik dla mam (i tatusiów), dałam się wciągnąć w wir codzienności. Po szybkim rachunku sumienia, podjęłam mocne postanowienie poprawy. Wracam do pracy nad blogiem, bo zebrałam już trochę różnych doświadczeń, poszerzyłam horyzonty, no i mam trochę starsze już dziecko niż rok temu :-) Mamy z mężem jakiś pomysł na wychowanie naszej pociechy i przez ostatni rok konsekwentnie go realizowaliśmy. Wychodzi na to, że pewne rozwiązania przyniosły bardzo dobre efekty i bardzo nas to cieszy. Zdaję sobie sprawę z tego, że każde dziecko jest inne, każde jest indywidualnym przypadkiem. Dlatego też nie będę opisywać naszych metod jako prawdy objawionej, bo nie

Wymuszenia

Ostatnio coś nie mogę znaleźć czasu na pisanie... Młoda jest coraz bardziej mobilna i nie daje chwili wytchnienia. Teraz udało się ją wreszcie namówić na drzemkę, więc skorzystam z okazji i coś napiszę. Chciałam się dzisiaj podzielić swoją obserwacją na temat kolejnego etapu rozwoju małego dziecka. Mam na myśli badanie przez małego człowieczka, gdzie są granice dopuszczalności. Wszelkiej. Oboje z mężem bardzo się pilnujemy, żeby konsekwentnie czegoś zakazywać lub konsekwentnie na coś pozwalać. Co nie zmienia faktu, że dziadkowie czasami mają odmienne zdanie. I pozwalają na rzeczy wyraźnie zakazane: pilot tv, telefon komórkowy i klucze. Nie wiem... Czy ja mówię niewyraźnie? Widziałam w akcji dzieci, które unicestwiały te przedmioty w mgnieniu oka (wystarczy wyrzucić z drugiego piętra albo wrzucić do toalety... naprawdę 10 sekund roboty...) i uświadamiałam, uprzedzałam, prosiłam. Na nic. Ja się nie znam. I już naprawdę byłoby mi wszystko jedno, bo to nie mój pilot, nie moje komó

Jutro Dzień Matki!

Jest taka piosenka śpiewana przez Celine Dion "Goodbye's the saddest word". Piosenka, która zawsze mnie wzrusza, bo myślę wtedy o mojej mamie. I ostatnio też trochę o sobie, bo przecież sama też jestem mamą. A kto chce, niech sobie posłucha w domowym zaciszu i pomyśli o swoich mamach... Mamma You gave life to me Turned a baby into a lady   Mamma All you had to offer Was the promise of a lifetime of love   Now I know There is no other Love like a mother's love for her child   And I know A love so complete Someday must leave Must say goodbye   Goodbye's the saddest word I'll ever hear Goodbye's the last time I will hold you near Someday you'll say that word and I will cry It'll break my heart to hear you say goodbye   Mamma You gave love to me Turned a young one into a woman   Mamma All I ever needed Was a guarantee of you loving me   'Cause I know There is no other Love like a mother's love for her child  

Gorączka

Czy ktoś z Was zastanawiał się kiedykolwiek, jak nie należy przekazywać wiadomości o tym, że Wasze dziecko zachorowało? Jeśli nie, to podpowiem Wam, jaki sposób niezawodnie przyprawi Was o zawał serca. Siedzę wczoraj w pracy z głową pełną spraw służbowych, kiedy zadzwonił telefon. Moja teściowa zwykle dzwoni w sytuacjach kryzysowych, a takich od jej opieki nad Młodą było nie więcej niż dwie. Więc jak zobaczyłam, że dzwoni, od razu wiedziałam, że coś się stało. Z góry założyłam jednak, że pewnie chodzi o niejedzenie, bo tego dotyczyły poprzednie telefony. Odebrałam i usłyszałam BARDZO ZMARTWIONY głos: "Wiesz co? Z Młodą jest chyba coś nie tak..." W tym momencie wyobraźnia zwykle rozpoczyna szalony bieg. Trwa to może kilka sekund, ale przykłady tego "czegoś nie tak" mnożą się jak robactwo! Serce przyspiesza... Po czym racjonalnie człowiek zadaje pytanie o doprecyzowanie, co babcia ma na myśli. Okazało się, że Młoda złapała gorączkę. Nie wiadomo kiedy i gd

Gryziemy

W przerwie mojej twórczości wrzucam coś z realnego życia. Bo tak na marginesie chciałam dodać, że opowiadania w zakładce "Literatura NIE-faktu" to czysta fikcja. Moja wyobraźnia płata mi czasami figle i wychodzą z tego takie kwiatki :-) A teraz coś bardziej na serio. Gryziemy. Mamy już 6 wyrżniętych ząbków i gryziemy wszystko jak leci. Najchętniej mamę w szyję lub ramię podczas przytulania. Albo wzdłuż ręki. I ostatnio miałam poważną rozmowę z babcią na ten temat. Bo staramy się uczyć Młodą, że gryzienie ludzi to nie za bardzo odpowiednia metoda wyrażania swoich uczuć. A babcia mówi "Nie gryź babci", po czym śmieje się radośnie. I co z tego rozumie mały człowieczek? Rozumie, że to super zabawa. Czyli nie do końca to, o co nam chodziło... Gryzienie ma też swoje dobre strony. Właśnie zaczynamy odkrywać samodzielne jedzenie obiadu. Ostatnio karmiłyśmy się w ten sposób, że Młoda przychodziła sobie "na gryza". I tym sposobem pochłonęła cały talerz. Pra

Buty

Dzidzia uparła się na chodzenie. Za rączki. Nic nie możemy poradzić na to, że obecnie zainteresowana jest wyłącznie pozycją dwunożną. Raczkowanie służy teraz tylko dojściu do osobnika dorosłego, po czym Dzidzia wspina się po nogach owego osobnika i jest gotowa do chodzenia. Niesamowite, jakie zmyślne jest to dziecko! Z kolan zsuwa się po mistrzowsku, po czym wygina się w poszukiwaniu rąk. Już nawet wymyśliłyśmy sobie zabawę pt. "co zrobisz, jak mama schowa jedną rękę, mądralo?" Skoro Młoda wędruje na stópkach, postanowiliśmy sprawić jej buciki. Pominę tu kwestię finansową, bo jeśli jakikolwiek rodzic to czyta, to wie, ile kosztują butki dla dziecka. Co gorsza, stopa berbecia rośnie tak szybko, że tych butków trochę się nakupi w najbliższej przyszłości. Eh... Tja... zatem zakupiliśmy butki. I zaczęła się akcja nauki chodzenia w obuwiu. Nie wiem, jakim cudem, ale udało się niemal od razu. Jak z jedzeniem zupek... Po prostu: zero agresji, żadnych scen dantejskich. Dzidz

Gimnastyka wiosenna

Znów mnie nie było sporo. Ale ostatnio naprawdę funkcjonuję na ostatnich nogach. W pracy młyn nieustający, a w domu istna karuzela! Ostatnio postanowiłam WRESZCIE wziąć się za siebie. Tak wiem, pisałam o "powrocie do formy" dokładnie pięć miesięcy temu, ale wstyd się przyznać - w ogóle się nie zabrałam do ćwiczeń. Bo działo się bardzo dużo... Niestety nie tylko dobre rzeczy mnie spotykały w tym czasie... Zawsze sobie jednak powtarzam, że szklanka jest do połowy pełna i jakoś trzeba iść do przodu. Tak więc odpaliłam wreszcie płytę z ćwiczeniami, którą sprezentowała mi dawno temu kochana siostra. Muszę przyznać, że trafiła z tą płytą w dziesiątkę, bo właśnie takich ćwiczeń potrzebowałam. Pomijam kwestię, że Cindy Crawford zaczęła ćwiczyć wkrótce po porodzie, a ja raczyłam odczekać prawie rok. Ale stwierdziłam, że lepiej późno niż wcale, prawda? Pełna zapału zrobiłam rozgrzewkę i... do akcji wkroczył mój ukochany wampirek. Krótkie wyjaśnienie: "wampirek" w

Kasa pierwszeństwa

Dzisiaj Dzień Kobiet. Przeglądając Internet, poczytałam sobie to i owo o nas. I tak sobie pomyślałam, że jesteśmy wyjątkowo skomplikowanymi stworzeniami. Nic dziwnego, że faceci nas nie pojmują. I chyba dlatego wciąż są nami zafascynowani.

Mobilność

Ostatnio kompletnie nie miałam czasu na pisanie. W pracy urwanie głowy... A zresztą nie ośmieliłabym się chyba wykorzystywać czasu w biurze do pisania tekstów na bloga. Jakoś mi to nie siedzi w osobistym kodeksie moralnym :-) A w domu mam urwanie wszystkiego, co pozostaje po urwanej uprzednio głowie. Dzidzia robi się mobilna i w związku z tym dotychczasowe prace domowe musimy pomnożyć razy cztery co najmniej. Kilka dni temu byłyśmy z Dzidzią u lekarza. Szczera rozmowa z pediatrą i utwierdziłam się w przekonaniu, że nie należy stymulować tak małego dziecka do chodzenia. Niestety sprawa jest o tyle skomplikowana, że dziadkowie już zapoznali Dzidzię z urokami postawy dwunożnej i moje sprytne dziecko nie życzy sobie raczkować. Drudzy dziadkowie zrobili jeszcze lepiej, bo sprawili Dzidzi chodzik. A nam definitywnie ręce opadły... Nawiązuję tu nieśmiało do poprzedniego posta... Jak teraz zachęcić dziecko do raczkowania, skoro pozostawione na środku dywanu głośno daje do zrozumie

O zachowaniu się przy stole

Trudne chwile przeżywa matka, która nie ma już wyłącznego wpływu na wychowanie swojego dziecka. Myślę, że nie jestem odosobniona w tym poczuciu. A zaraz przytoczę przykład tego, jak separacja matki i dziecka może się odbić na dotychczasowych relacjach. Poruszę temat jedzenia. A raczej karmienia. Na inne tematy też przyjdzie jeszcze czas, jak sądzę... Bo mam trochę przemyśleń. Ostatnie kilka tygodni zajęło mi małe śledztwo pt. dlaczego moje dziecko nie chce jeść. Dodam, że nie chce jeść zupek, które wcześniej uwielbiało. Pluje dalej jak widzi i nic nie działa: ani prośba, ani groźba. Nic. Kompletnie. Za to u babci, u której spędza przedpołudnia od poniedziałku do piątku, zawsze zjada cały obiadek. Gdzie haczyk? Hmmm... Nie było to proste. Musiałam uciec się do małego podstępu i wreszcie po wielu zabiegach dyplomatycznych uzyskałam upragnioną wiedzę. Dziadkowie wpadli bowiem na genialny pomysł, żeby zrobić z obiadu coś w rodzaju spektaklu. Odbywa się to mniej więcej tak, że

Walentynki z Dzidzią

Dziś Walentynki... Zazwyczaj cała ta otoczka różowo - czerwona tylko działała mi na nerwy. Wczoraj w sklepie prawie dostałam oczopląsu na widok tych wszystkich serduszek z napisem "I love you". Osobiście nigdy nie traktowałam tego dnia jakoś specjalnie. Uważałam, że każdy dzień jest świętem kochających się ludzi. Tyle, że pojawienie się dziecka w rodzinie wpływa dość istotnie na to świętowanie... Rodzice muszą się nieźle napocić, żeby wyrwać się spod kurateli swojej pociechy. Która - że wspomnę na marginesie - ma osławiony już radar pt. "wyczuję, kiedy jest najbardziej nieodpowiedni moment na przypomnienie o sobie". Generalnie dziecko zmienia życie pary w życie rodziny. Kto ma dziecko, ten zrozumie. Najważniejsze jest wtedy uporządkowanie sobie życia w taki sposób, żeby wszystko nadal było naturalne. Czyli żeby wszystko było po staremu, ale w nowych warunkach. To nasze pierwsze Walentynki z Dzidzią. Dzień jak co dzień. Nic nadzwyczajnego, bo my nie podą

Brak słów

Sama nie wiem, co napisać... Od dwóch tygodni razem z większością Polaków śledziłam losy małej Madzi z Sosnowca. A raczej losy jej matki, która wodziła za nos rodzinę, policję i nas wszystkich. W głowie mi się to wszystko nie mieści! Nie zamierzam być kolejną osobą, która będzie temat analizować na dziesiątą stronę. Chyba jestem zbyt wrażliwa na to. Na samą myśl o tej sytuacji mam ciarki na plecach. Nie wiem, czy byłabym aż tak wstrząśnięta, gdyby nie to, że sama jestem matką... Po prostu nie znajduję słów. Nie mogę... ['] ['] [']

Spacery na mrozie

Doczekaliśmy się zimy. Prawdziwej zimy z mrozami poniżej 15 stopni. Wszystko pięknie, ale co tu zrobić ze spacerami? Cóż...Jakiś czas temu oglądałam program z gatunku poradnikowych, w którym rozmawiano właśnie o spacerowaniu z dzieckiem zimą. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy. Przede wszystkim nie powinniśmy pozwalać na to, żeby nam dziecko zasnęło, bo podczas snu rozluźniają się mięśnie i zimne powietrze będzie wpadać prosto do płuc drogą szeroką jak autostrada. Wcześniej nawet nie pomyślałabym o takich konsekwencjach, choć na logikę wszystko do siebie pasuje. Druga sprawa to temperatura. Nie powinno się wychodzić na spacer z dzieckiem, jeśli temperatura spada poniżej -10 stopni. Gdzieś doczytałam potem, że warto wtedy dziecko "werandować", ale myślę, że to już jest indywidualna decyzja rodziców. Kiedy ma się małe dziecko, człowiek strasznie jest przewrażliwiony na punkcie tego, co trzeba, a czego nie wolno. Spacery są niejako obowiązkiem z wielu powodów -

Bolesne ząbkowanie

Przychodzi taki moment w życiu rodzica, kiedy musi zmierzyć się z procesem ząbkowania swojej pociechy. Jest to proces bolesny - zarówno dla biednego maluszka, jak i dla jego opiekunów. Dzidzia ząbkuje od dobrych paru miesięcy, ale coś się te ząbki wyrżnąć nie chcą. Zgryzła już niemal wszystko, co było do zgryzienia. Nawet wózek się nie oparł atakowi swędzących dziąsełek. Jakby te ząbki miały choć cień przyzwoitości, wyszłyby z litości dla Dzidzi i sprzętów ją otaczających :-) Testujemy z Dzidzią różne mechanizmy ulżenia jej w cierpieniu. Od najprostszej skórki chleba, przez żele zakupione w aptece, po gryzaczki wodne, które chłodzimy w lodówce. Wszystko działa z podobną skutecznością.  Jakby się tak przyjrzeć z boku, to nawet zabawnie to może wyglądać. Rodzice staną na głowie, żeby ulżyć dziecku. To ta cudowna właściwość rodziców. Jeżeli oczywiście są to ludzie normalni. Rodzicielstwo w niepojęty sposób leczy z egoizmu i uczy odpowiedzialności za najbliższych...

Kilka słów o noszeniu na rękach

Ostatnio Dzidzia dość często bywa w towarzystwie babć, dziadków, cioć i wujków. Wtedy zawsze znajdzie się ktoś, kto zapragnie ją wziąć na ręce. I przy tej okazji chciałabym skrobnąć o dość powszechnym problemie, jakim jest noszenie na rękach. Dzidzia do tej pory była dość samodzielna. Najczęściej siedziała sobie w wózku lub w kąciku i bawiła się różnymi zabawkami. A teraz? Moje dziecko już nie usiedzi w wózku! Jak tylko znajdzie kawałek jakiejś ręki, chwyta się kurczowo i podciąga się do góry. Wszystko po to, żeby ją wziąć na ręce. Jeśli taki przechodzący obok jej nie weźmie, Dzidzia głośno wyraża swoją dezaprobatę. Zastanawiamy teraz, jak poradzić sobie z tym fantem... Zdaję sobie sprawę z tego, że noszona na rękach więcej widzi i ma możliwość szybszego poznawania świata. Ale nie podoba mi się to, że jest to obecnie jedyna forma przemieszczania się Dzidzi, jeśli w pobliżu znajduje się ktoś dorosły. Znacznie bardziej wolimy skupić się na nauce chodzenia czy raczkowaniu. Do

Wspominki ciążowe

Moja przyjaciółka jest w ciąży. Spotkałyśmy się niedawno i wzięło mnie na wspominki tego (jednego z najpiękniejszych dla mnie) okresu życia.

Za wcześnie na macierzyństwo

Niedawno w moim życiu wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do refleksji nad tym, kiedy jest odpowiedni czas na zostanie rodzicem. I nad tym, że trzeba uważać na to, kogo wpuszcza się do swojego życia. Ale może od początku... Ponad rok temu poznałam dziewczynę, z którą miałyśmy wiele wspólnego. Między innymi obie byłyśmy w ciąży w tym samym czasie. Z tym, że moje dziecko było zaplanowane i oczekiwane. U niej - było wynikiem presji otoczenia tj. rodziców i męża. Z perspektywy czasu i mając na względzie smutny koniec naszej znajomości, muszę stwierdzić, że dziewczyna okazała się kompletnie niedojrzała do roli matki. I chyba też trochę do roli żony, bo jak tylko pojawiły się trudności w małżeństwie, postanowiła się rozwieść. Dziecko zaczęło sprawiać problemy, postanowiła podrzucić je do rodziców, teściów lub opiekunki. Do pracy poszła, żeby odpocząć od dziecka... I po kilku miesiącach stwierdziła, że nie była gotowa na macierzyństwo. Powiedziałabym: żadna z nas nie jest. Bycie

Lęk przed wielkim dniem

Dzisiaj szepnę dobre słówko w stronę Angeliny. Z racji, że odwiedzamy się dość regularnie na swoich blogach, postanowiłam trochę podnieść na duchu koleżankę po fachu (póki co ciężarówki, a wkrótce pełnoetatowej mamy).