Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Czas dla siebie

Dziś naszła mnie myśl, jak my – rodzice – jesteśmy skrzywieni przez obyczaje. Przepraszam za określenie „skrzywieni”, ale inne nie przychodzi mi do głowy. A zaraz Wam wyjaśnię, co mam na myśli. Niedawno byłam w delegacji służbowej i mogłam po raz pierwszy od miesięcy zjeść leniwe śniadanie i pójść na popołudniowy spacer na miasto – zupełnie w samotności. Było to dla mnie tak dziwne uczucie, że aż skłoniło mnie do refleksji. Czy nie jest tak, że niemal każdy rodzic czuje wyrzuty sumienia natychmiast po tym, kiedy zrobi coś tylko dla siebie? Bo czas poświęcony sobie jest czasem, z którego obrabowaliśmy nasze dzieci lub/i swoją połówkę. Nie zrozumcie mnie źle. Nie zamieniłabym swojego życia, które mam, na egzystencję singla, który ma czas na swoje hobby, rozwój czy podróże. Ale raz na jakiś czas dobrze jest sobie przypomnieć, że poza byciem żoną i matką, jestem też przecież sobą… Wtedy po prostu miałam jedno popołudnie całkowicie dla siebie, kiedy mogłam nie myśleć o całej logist

Przedszkole

Uff, kolejny krok milowy za nami. Tak naprawdę nowy etap życia mojego dziecka dopiero się zaczął, ale kamieniem milowym, o którym mówię, to pierwsze dni adaptacji do nowej sytuacji. Akcja pt. „Przedszkole” zaczęła się mniej więcej rok temu, kiedy Młoda miała 2,5 roku. Do tej pory opiekowali się nią dziadkowie, kiedy my byliśmy w pracy. Teraz trzeba było ją przygotować na to, że zostanie z obcymi ludźmi na 8 godzin. No i będzie miała styczność z innymi dziećmi – dłuższą niż pobyt na placu zabaw czy podczas rodzinnych zjazdów. Zaczęliśmy dużo rozmawiać o przedszkolu. Ja sama mam bardzo dobre wspomnienia z dzieciństwa, choć oczywiście były też i dramaty, pierwsze rozczarowania, życiowe doświadczenia. Mąż akurat do przedszkola nie chodził, więc wszystkie pogadanki spadły naturalnie na moje barki. Opowiadałam o zabawach, które pamiętałam z przedszkola. I o bajkach opowiadanych przez panią dyrektor. Do dzisiaj próbuję znaleźć gdzieś w Internecie książkę, z której czerpała te opo

Wakacje, wakacje

Ach, jak dobrze zrobić sobie trochę wolnego od pracy zawodowej i pojechać na wczasy. Oczywiście, byłoby błogo opływać w pieniądze i pojechać sobie do hotelu, gdzie podstawią mi pod nos wszystkie śniadania, obiady i kolacje, wymienią pościel i ręczniki, a na dodatek zaoferują leżaki, parasole i drinki „z palemką”. Póki co nie grozi mi taki dobrobyt i wczasy odbywają się w wersji: licz na siebie. Wiąże się to oczywiście z pewnymi domowymi obowiązkami, bo to, co w hotelu miałabym podsunięte pod nos, tu musiałam sobie przygotować. Na szczęście pojechaliśmy na wakacje w dość licznej ekipie, więc można było tymi obowiązkami nieco się podzielić. Przy okazji doszłam do wniosku, że „wczasy” i „wypoczynek” to nie są pojęcia równoważne. Przynajmniej jeśli chodzi o ich pojmowanie przez facetów. Czasami naprawdę zachowują się, jakby pojechali na wycieczkę z opcją „all inclusive”, tyle że zapewnianą przez ich kobietę. Na takich wczasach chcą wypoczywać i cała logistyka, aprowizacja i tym podobn

Wyjazd na długi weekend

Rany, jak długo mnie tu nie było! A obiecywałam, że będę teraz zaglądać regularnie i pisać, pisać, pisać… Ileż to już razy kajałam się za brak wpisów. Czasami mam ochotę sklonować się, żebym mogła skupić się na zbieraniu doświadczeń życiowych, a mój klon mógłby spokojnie to opisywać. Innym razem marzy mi się książka o wychowaniu dzieci, ale brakuje mi podstaw z zakresu psychologii dziecięcej, żeby miało to wymiar uniwersalny. Prawda jest niestety taka, że ostatnio nie miałam kompletnie czasu na pisanie. W pracy zlecono mi zadanie, które mniej więcej co dwa tygodnie grozi dyscyplinarką (wczoraj był jeden z tych „razów”). To wykańcza powoli, acz skutecznie. A po powrocie z pracy ma drugi etat mamy i pani domu. Nie narzekam na to, bo bez domu i rodziny moje życie byłoby po prostu puste. Wolę chłonąć każdy dzień rozwoju mojej córki – wtedy moje życie naprawdę nabiera sensu. Bo każdego dnia moje dziecko mnie zaskakuje. I to w macierzyństwie jest najpiękniejsze. Dzisiaj korzysta

Nowa jakość życia

Hej, hej! Ciekawe, czy jeszcze ktoś tutaj zagląda :-) Wiem, sama jestem sobie winna, bo tu nie zamieszczałam żadnych wpisów, więc jeśli nawet ktoś wytrwał w oczekiwaniu na nowy post, gratuluję cierpliwości i mogę obiecać poprawę. Czuję w sobie pokłady energii, których już dawno nie miałam i nawet zapomniałam, że można takie mieć. Szczególnie ostatnia jesień to było pasmo przepracowania i przegrzania procesora. W efekcie moim stanem permanentnym był spadek nastroju, mniejsze i większe doły, możliwe, że nawet trochę depresja. Mówię: "możliwie", bo nie odważyłam się na wizytę u specjalisty i postawienie diagnozy. Za to doszłam do tzw. punktu zwrotnego i uświadomiłam sobie, że dalej tak się nie da żyć. Po raz pierwszy w życiu zrobiłam sobie listę postanowień noworocznych. Ci, którzy trochę mnie znają, wiedzą, że zawsze byłam przeciwniczką tego typu akcji. Ale ponoć tylko krowa nie zmienia zdania, więc w tym roku postanowiłam dołączyć do grona optymistów, którzy z począt

Bajki

Długo się zastanawiałam, jak ugryźć temat, który w ostatnim czasie zaprzątał mi głowę. Zaczęło się niewinnie od drobnej obserwacji. Pod wieczór moja córka ogląda bajkę na dobranoc i pewnego dnia zauważyłam, że przy tym oglądaniu dość często mruga. Wręcz mruży oczy, jakby ją bolały. Pomyślałam wtedy, że pewnie dużo tej telewizji miała w ciągu dnia, ale może to był incydent. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, więc postanowiłam porozmawiać z dziadkami, żeby ograniczyli Młodej tę telewizję. Jak się już domyślacie, nie mam zbyt wysokich notowań u dziadków. Jak o coś proszę, to zazwyczaj spotykam się z pełnym pobłażania uśmiechem, a moje prośby puszczone są mimo uszu. Czasami czuję się trochę przeźroczysta i odechciewa mi się mówić, skoro moje słowa i tak nie trafiają do uszu odbiorców. Do tego wszystkiego dochodzi niezbyt szczęśliwy dobór bajek. Okazało się, że moje dziecko uwielbia bajkę pt. "Tom i Jerry", w której kot z myszą prześcigają się w złośliwościach i ręk

Płacz - nowy sposób na wymuszenie

Ostatnio dojrzewał we mnie pewien temat. Chciałabym tu nawiązać do mojego postu poświęconego manipulacji. Przychodzi bowiem taki dzień w życiu każdego dziecka, gdy do manipulowania zaczyna ono wykorzystywać płacz... Zauważyliście to? Wasze dziecko ryczy wniebogłosy, ale jakimś takim mało przejmującym płaczem, od którego nie rozrywa Wam serca. Wydaje mi się, że jest to kolejny etap badania przez dziecko, gdzie są granice i jak wiele mu wolno. Mnie trafił się egzemplarz nietypowy. Im moja córka staje się starsza, tym bardziej utwierdzam się w tym podejrzeniu. Trochę mi to utrudnia pisanie tego bloga, bo zaczynam tracić rozeznanie, co jest moją dobrą praktyką, a co cudem :-) Ale mimo tej nietypowości, zdarzają się Młodej wybryki typowe dla jej wieku. Tak było np. z owym płaczem wymuszeniowym, o którym dzisiaj wspominam. Na początku byliśmy trochę zdezorientowani. Młoda płakała, ale nie reagowała na jakąkolwiek próbę nawiązania kontaktu. Przyciskała tylko piąstki do oczu i ryc