Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Straszenie dzieci

Wróciłam. Bardzo długo mnie nie było, przyznaję. Pokomplikowało mi się trochę życie i nie złapałam w porę zakrętu. A wiele się działo... Wyszłam chyba na prostą i mam nadzieję, że zasypię Was teraz różnymi postami. Na początek podzielę się z Wami przemyśleniami, które ostatnio najbardziej zaprzątały mi głowę. Od razu uprzedzam, że będę pisać pod wpływem emocji, bo temat jest gorący. Straszenie Młodej postawiło mnie w stan najwyższej gotowości - mój instynkt opiekuńczy został obudzony i będę mojego dziecka bronić jak lwica! Emocje, emocjami, ale spróbuję Wam nakreślić sytuację. Młoda wkroczyła w trudny okres rozwoju, zwany powszechnie buntem dwulatka. I tak wydaje mi się, że u naszej córki przebiega on całkiem łagodnie, bo nawet najgorsze wyskoki są w granicach tolerancji (ale już może prędzej zrozumiecie, skąd wzięła się moja dwumiesięczna nieobecność na blogu). I teraz wychodzą na światło dzienne kolejne zalety naszych metod wychowawczych, bo - przykładowo - jakoś p

Szkolna wyprawka

Dzisiaj rozpoczął się rok szkolny. Za parę lat dołączymy z naszym dzieckiem do tej rozgorączkowanej grupy rodzin szykującej się do powrotu do szkoły po wakacjach. Na razie pozwolę sobie na chłodną refleksję na temat tego sezonowego szaleństwa. Należę do pokolenia, które JESZCZE urodziło się w PRLu. JESZCZE co nieco pamięta, choć raczej już przez mgłę. No i pamiętam, że we wczesnym dzieciństwie bardzo, ale to naprawdę BARDZO! - chcieliśmy się z bratem pobawić kartkami (no wiecie, tymi na mięso i inne towary) naszej mamy. Bo skoro pani w sklepie tak fajnie odcina wielkimi nożycami malutką część z kartonika, to niby dlaczego nie mielibyśmy tak samo pobawić się w domu? Wyobraźcie sobie tylko minę naszej mamy, jak nas przyłapała z nożyczkami w jednej ręce i jej kartką w drugiej. Tak oto nauczyliśmy się szanować kartki na mięso. Pamiętam też niebieskie zeszyty, które zawsze wyglądały tak samo, więc należało je urozmaicić okładką, naklejką, rękodziełem. Byle jakoś upiększyć. A oznaką &

Konsekwencja, konsekwencja i raz jeszcze konsekwencja

Po moim ostatnim wpisie sporo wody upłynęło w Wiśle... Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie odwrotność wielkiego lenia i wzięcie się wreszcie w garść. Choć nie ukrywam, że lenia spodziewam się w każdej chwili, gdy znów przeholuję i organizm powie mi stanowcze "NIE"... W każdym razie wpadłam w szał porządków i znów byłam wcieleniem PPD :-) no, z umiarem, bo nie latam po domu z białą rękawiczką. Niemniej, zabrałam się za stos nieprzebranych faktur i "pozdrowień" ze spółdzielni mieszkaniowej, które od jakiegoś czasu czekały na segregację. Pokonałam tego potwora i znów na jakiś czas mam spokój z tzw. domowym biurem. Nie jest to łatwe, mając dwulatka pod ręką, który marzy wprost o tym, żeby pobawić się każdą kartką. Segregatory są takie fascynujące... Dzisiaj stoczyliśmy z Młodą istną bitwę o pójście spać. Zupełnie nie wiemy, co w nią wstąpiło. Możliwe, że zaczynamy znów ząbkować, bo w pierwszym odruchu wyznała, że boli ją ząbek. Dodam na marginesie, że faza f

Nie-perfekcyjna pani domu

Dzisiaj wziął mnie leń. Dopadło mnie straszne zmęczenie - zapewne jakiś udział w tym miała moja córka, która od drugiej w nocy dawała mi nieźle popalić. Nic jej nie dolegało. Po prostu była spragniona towarzystwa. Co tylko zasnęłam na pięć minut, ona się budziła i ćwierkała, żeby do niej przyjść. Dzisiaj chodzę na rzęsach, a w skroniach czuję bardzo nieprzyjemny ból - jakby jakaś opona zaciskała się coraz mocniej wokół czaszki. Mam nadzieję, że to z niewyspania, a nie jakiś atak tajemniczej choroby :-) Zauważyłam, że im bardziej jestem zmęczona, tym mniej mam siły na "bycie dzielną". Znacie to uczucie? Padasz na pysk, ale co tam! Kolację rodzinie trzeba zrobić, posprzątać, wyprać, wyprasować... A! I jeszcze bądź radosna i pachnij fiołkami dla męża. Takie staramy się być dzielne i jest to stan normalny, za który nikt przecież dziękować nie musi. Ale dzisiaj nie jestem dzielna. Dzisiaj mam lenia. Jestem potwornie nie-perfekcyjną panią domu. Przypomniał mi się tekst bry

O spaniu - razem czy osobno?

Długo się wahałam, czy poruszać ten problem. Mam wrażenie, że wsadzę kij w mrowisko, a z drugiej strony wydaje mi się niemożliwe wyczerpanie tematu (rzeki) w jednym poście. Ale niech będzie! Napiszę dzisiaj o zwyczaju spania razem z dzieckiem. Zaczyna się niewinnie. Dzieciątko jest malutkie i nie zajmuje dużo miejsca. A powodów mamy tysiące, z czego na pierwszy plan wysuwa się nocne karmienie. Niejedna mama w pierwszych miesiącach życia dziecka chodzi na rzęsach z niewyspania. I nawet najbardziej zaprawiona w bojach o łoże małżeńskie (żeby pozostało łożem małżeńskim) wreszcie składa broń i karmi na tzw. śpiocha. Bo w pewnym momencie inaczej się nie da - zmęczenie bierze górę. A potem pojawiają się powody emocjonalne: chcemy mieć dziecko blisko siebie, ono też przyzwyczaja się do bliskości mamy, więź zacieśnia się i cementuje. A że dziecko jest coraz większe, zajmuje coraz więcej miejsca, to dla kogo zaczyna go brakować w łóżku rodziców? Ano dla taty... Mam opowiadać dalej, czy każ

Co z tymi zabawkami?

Zastanawiam się, czy zabawkowy zawrót głowy dotyczy teraz każdej rodziny, czy to tylko ja jestem jakaś przewrażliwiona? Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Jako szczęśliwy posiadacz mieszkania (na spółkę z bankiem, oczywiście) cenię sobie tę naszą przestrzeń i staram się, żeby wszystko się w niej pomieściło. Wraz z pojawieniem się w naszej rodzinie Maleństwa musieliśmy wznieść się na wyżyny kreatywności, aby dostosować dom do warunków niezbędnych do pielęgnacji, rozwoju, zabawy - słowem: życia! - naszego dziecka. Trochę już pisałam o tych naszych pomysłach - jak ktoś chce, zapraszam do lektury w dziale "Domowe pielesze"... Minęły dwa lata, od kiedy jesteśmy rodzicami... A ja zauważyłam, że przestrzeń życiowa zaczęła się niebezpiecznie kurczyć. Z powodu zarastania zabawkami... Ja wiem, że do dziecka nie chodzi się z pustymi rękami (ktoś to wymyślił... nie wiem, czy to dotyczy tylko polskiej kultury, czy jest to zwyczaj międzynarodowy...). Zdaję sobie też sprawę z tego,

Niedepresja poporodowa

Dzisiejszy post zatytułowałam trochę przekornie. Nie chcę pisać o depresji poporodowej, o której napisano wiele książek i która powinna być leczona przez specjalistę. Chcę napisać o spadku nastroju, który trafia się każdej świeżo upieczonej mamie. Wszystko zaczyna się, kiedy opadną pierwsze emocje związane z porodem, przyjściem na świat cudownego dzidziusia i powrotem do domu. Zaczyna się życie rodzica: matki i ojca. Codziennie ten sam rytm dnia, bo to najważniejsze dla poczucia bezpieczeństwa noworodka, a potem niemowlęcia. Nie myślimy o tym, że ta rutyna w końcu zacznie nas zabijać. Powoli i skutecznie. Żaden rodzic nie myśli o sobie. Świat kręci się wokół dziecka. No i przychodzi ten dzień, kiedy spoglądamy w lustro i opadają nam łuski z oczu. Czasami "troskliwy" tatuś przypomni o lustrze - szczególnie, kiedy mamusia starannie unika oglądania swojego oblicza. Nagle zaczynamy widzieć, że mamy za szerokie biodra, brzuch sflaczały i obwisły, rozstępy biją po oczach,

Chcę odzyskać swoje ciało

Przypuszczam, że nie jestem jedyną mamą, która po porodzie zapragnęła wrócić do figury "Sprzed". Tym określeniem definiuję epokę, kiedy rodzina składała się tylko z dwojga kochających się ludzi. Im więcej czasu upływa od dnia porodu, tym mniej się pamięta o tych czasach Sprzed. Dziecko wypełnia miłością, radością i nerwami (stan przedzawałowy mam średnio raz dziennie...) i w ogóle nie potrafimy sobie wyobrazić, że nasze życie miałoby wyglądać inaczej. Nawet, jeśli padamy na tzw. pysk i marzymy o porządnym wyspaniu się i poleniuchowaniu przez jeden dzień. Ale wystarczy obejrzeć zdjęcia Sprzed i czujemy gdzieś na dnie duszy, że Teraz wyglądamy trochę inaczej - a nawet BARDZO inaczej. I tęsknimy do dawnego wyglądu. Szczególnie, jeśli zerkniemy, ile fajnych ciuchów marnuje się w szafie, bo są o dwa numery za małe ;-) Sęk w tym, że jestem chyba trochę leniwa. Kilkakrotnie próbowałam zabrać się za siebie - i nawet chwaliłam się tymi podejściami tu na blogu. Ale ćwiczenia w

Wyznaczanie granic

Minęło już sporo czasu od chwili, kiedy poruszyłam ten temat na moim blogu (patrz: Wymuszenia ). Wracam do tematu, bo wtedy jedynie zarysowałam problem i nasze rozwiązanie polegające po prostu na byciu konsekwentnym. Mam do czynienia z dziećmi w różnym wieku, obracam się też w środowisku mam, tatów, cioć i wujków (ci ostatni dostarczają najmniej informacji...) - mam więc dostęp do wielu przypadków zaobserwowanych przez siebie lub innych. Wyciągam wnioski i staję się mądrzejszą i bardziej świadomą mamą. Wiem, jakich błędów chcę uniknąć. Ale wiem też, że popełnię swoje, na których nauczy się ktoś inny. Wracając do tematu. Zaobserwowane przypadki dowodzą póki co skuteczności metody, a posłyszane niedawno historie rodzicielskie skłoniły mnie do powrotu do tematu wyznaczania granic małemu człowiekowi. Powiem wprost: Nie jest tak, że jeśli dziecku na wszystko się pozwoli, to będzie najszczęśliwsze na świecie. Ale nie chodzi też o zamknięcie dziecka w klatce i zabronić mu wszystk

Niemowlęcy wyścig szczurów

To niejednego rodzica może wpędzić w rozterki, bezsenność, a nawet depresję. I z całą pewnością wpływa na znaczne obniżenie poczucia własnej wartości. "Czy twoja córka już siedzi?" , "Mój synek zaczął chodzić zanim skończył dziewięć miesięcy, a twój roczny dopiero raczkuje?", "Moja dwuletnia córeczka już mówi pełnymi zdaniami, a twój synek jest od niej starszy i jeszcze nie mówi?" - przykłady mogę mnożyć, opierając się nie tylko na własnych doświadczeniach, ale na relacjach moich znajomych. Zakładam, że każdy z Was, drodzy rodzice, choć raz usłyszał coś takiego. I wtedy zaczyna się gonitwa myśli... Czy moje dziecko jest opóźnione? Czy powinnam iść z nim do logopedy? Psychologa? Neurologa? A może zapisać na rehabilitację? No i jak zaczynamy wyliczać sobie specjalistów, najwyższa pora wrzucić na luz. Zanim zaczniemy dzwonić do któregokolwiek z nich, zastanówmy się na spokojnie, czy w rozwoju naszego dziecka rzeczywiście występują jakieś nieprawi

Trudny powrót

Ani się obejrzałam, a minęły dwa miesiące od mojego ostatniego postu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kolejne tygodnie bez pisania zaczęły przechodzić w miesiące. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale w ostatnim czasie musiałam udźwignąć więcej niż byłam w stanie... W zeszły czwartek - wbrew zapowiedziom synoptyków - poczułam powiew przedwiośnia i stwierdziłam, że to odpowiedni moment na odkurzenie laptopa. Przy okazji chciałabym się pochwalić wielkim osiągnięciem ostatnich tygodni, czyli pożegnaniem ze smoczkiem. Choć dla dziecka to z pewnością ogromne przeżycie, to my - rodzice - byliśmy zdecydowanie bardziej zestresowani... Kompletnie nie mieliśmy pomysłu na to, jak odzwyczaić malucha od smoczka, jeśli był to przedmiot absolutnie niezbędny przy zasypianiu. Jeśli ktoś ma podobny problem, niestety nie jestem w stanie udzielić rady w stylu Superniani. Po raz kolejny to raczej moje dziecko samodzielnie zakończyło pewien etap swojego życia (podobnie było z karmieniem

Poradnik żywienia małego dziecka

Chciałam dzisiaj polecić lekturę "Poradnika żywienia dziecka w wieku od 1. do 3. roku życia" opracowanego przez Instytut Matki i Dziecka. Opracowanie można ściągnąć ze strony Instytutu Matki i Dziecka . Przeczytałam dość wnikliwie ów poradnik, bo moje dziecko tak jakby nie przybiera na wadze. Problem polega na tym, że rośnie mi mały niejadek, który nie lubi nowości. Pierwszą moją myślą była refleksja, że bardzo trudno przyjdzie nam wprowadzić w życie zawarte w nim porady. Niestety nie mam wyłącznego wpływu na to, co moje dziecko je. To naturalna konsekwencja zostawiania pociechy pod opieką babci. Mogę zostawiać elaboraty, prosić, błagać - wszystko na nic. Dziadkowie podsuwają Młodej różne przekąski i niczego nie potrafią jej odmówić. Nie pisałam chyba o eksperymentalnym podaniu dziesięciomiesięcznej Dzidzi kiszonej kapusty - bo przecież woda z kiszonej kapusty jest bardzo zdrowa na żołądek! I miałam urozmaicony weekend serią biegunkową o zapachu, który wybitnie wskaz

Przygoda z książką

Uwielbiam czytać. Wydaje mi się, że ludzie nieczytający książek są w jakiś sposób ułomni. Żadna (nawet najbardziej kolorowa) bajka ani film (nawet okraszony niesamowitymi efektami specjalnymi) nie uruchomi wyobraźni tak jak dobra książka. Przy czym trzeba tę wyobraźnię najpierw wyćwiczyć. Obecnie żyjemy coraz szybciej. I stajemy się coraz bardziej niecierpliwi. Coraz więcej musimy zrobić w coraz krótszym czasie. Nie mamy go za wiele... I rzadko sięgamy po książkę, bo szybciej zrelaksujemy się przy filmie - cała historia zajmie nam co najwyżej dwie godziny a nie dzień, dwa lub zarwaną noc. Nie jestem wybitnym znawcą literatury. Mam ulubionych autorów i ulubione książki. Od czasu do czasu pozwalam sobie na jakąś nowość, ale i tak najlepiej czuję się z moimi sprawdzonymi przyjaciółmi. Mam taką jedną książkę, którą czytam na poprawę nastroju. Inna jest moim dyżurnym towarzyszem w podróżach służbowych - zwykle nie mogę zabrać ze sobą wszystkich trzech tomów, więc godzinę ślęczę nad