Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2015

Mamą być...

Niedawno przeczytałam wpis na jednym z blogów nt. tego, czego nie powinno się mówić matkom. Wiecie, teksty w stylu: pewnie dawno nigdzie nie byłaś, musisz być zmęczona, kiedy wracasz do pracy… i takie tam. Oczywiście pod wpisem sypnął się grad komentarzy w stylu: sama chciałaś, to teraz nie narzekaj. Zupełnie jakbym miała deja vu z czasu ciąży, kiedy stałam w długaśnej kolejce do toalety i żadna z „współczujących dam” nie przepuściła ciężarówki praktycznie na rozsypce. Dopiero pani z obsługi dała klucz do „lewej” toalety. Z dobrego serca lub w obawie, że nie wytrzymam i będzie mnóstwo sprzątania (to żart! Oczywiście, że z dobrego serca!) I naszła mnie refleksja. Żarty umęczonych mam o umęczonych mamach zrozumieją tylko (a raczej: przede wszystkim) umęczone mamy. Nic dziwnego, że pod wpisem posypały się wredne komentarze i licytacja, kto ma gorzej. Pisali je ludzie, którzy nie złapali ironii i żartu. Trochę to przerażające. Trochę niepokojące. Bo dla mnie kobieta w ciąży lub matka z

Święto niepodległości

„Co to znaczy niepodległość?” Pytanie czterolatka. Jedno z tysiąca. Na każdy dzień. Rzecz dla nas tak oczywista, ale jak to wytłumaczyć dziecku? Od kiedy moja Córeczka zaczęła poznawać świat przez zadawanie pytań, niemal co chwilę mam gimnastykę umysłową, przy której studia wyższe to kaszka z mleczkiem. Zawsze przed udzieleniem odpowiedzi w moim mózgu odbywa się coś na kształt gonitwy neuronów. Szukanie odpowiednich słów, które czterolatek zrozumie. Bo pójście po linii najmniejszego oporu – czytaj: użycie stu równie skomplikowanych, „dorosłych” słów – wywoła sto kolejnych pytań. A i tak dziecko nie zrozumie przekazu. Powiem Wam, że ja bardzo lubię te zagadki mojej Córki. Mam wtedy poczucie, że nie głupieję. Wspinam się na wyższy poziom intelektualny. I po prostu się nie nudzę. Muszę pobudzać moje szare komórki do galopu. Niech nie obumierają z bezruchu. Może dzięki temu uchronię się przed Alzheimerem…