Szkolna wyprawka

Dzisiaj rozpoczął się rok szkolny. Za parę lat dołączymy z naszym dzieckiem do tej rozgorączkowanej grupy rodzin szykującej się do powrotu do szkoły po wakacjach. Na razie pozwolę sobie na chłodną refleksję na temat tego sezonowego szaleństwa.
Należę do pokolenia, które JESZCZE urodziło się w PRLu. JESZCZE co nieco pamięta, choć raczej już przez mgłę. No i pamiętam, że we wczesnym dzieciństwie bardzo, ale to naprawdę BARDZO! - chcieliśmy się z bratem pobawić kartkami (no wiecie, tymi na mięso i inne towary) naszej mamy. Bo skoro pani w sklepie tak fajnie odcina wielkimi nożycami malutką część z kartonika, to niby dlaczego nie mielibyśmy tak samo pobawić się w domu? Wyobraźcie sobie tylko minę naszej mamy, jak nas przyłapała z nożyczkami w jednej ręce i jej kartką w drugiej. Tak oto nauczyliśmy się szanować kartki na mięso.

Pamiętam też niebieskie zeszyty, które zawsze wyglądały tak samo, więc należało je urozmaicić okładką, naklejką, rękodziełem. Byle jakoś upiększyć. A oznaką "dorosłości" były grube bruliony 96-kartkowe. Ich już się nie upiększało. Ale które współczesne dziecko w ogóle pomyśli o czymś takim? Ma gotowe: śliczne, kolorowe, jarzące się zeszyty z każdym możliwym motywem przewodnim - w zależności od preferencji.

Plecaki czy tornistry? Dawniej nie do pomyślenia, żeby co roku kupować nowy! Teraz? Nie masz nowego plecaka, odstajesz od grupy, jesteś wykluczony. Który rodzic skazałby swoje dziecko na taki los? No żaden...

Wiecie... Nie jestem jakąś tam zramolałą babą, która sobie narzeka, jaki to ten świat jest zepsuty, a jak to dawniej było dobrze. Dawniej człowiek musiał sobie jakoś radzić, upiększać sobie ten jednolicie szary świat... Teraz nie musi, więc tego nie robi. Ma nowe możliwości, nowe zabawki, nowe umiejętności do rozwinięcia. A tamte stają się - przynajmniej pozornie - niepotrzebne.

Tylko tak mnie trochę boli ten dobrobyt (ależ to zabrzmiało). Konsumpcjonizm jest już tak rozbuchany, że dzieciaki nie będą nigdy miały dylematu "mieć" czy "być". Będzie tylko "mieć". Po co być kreatywnym, skoro wszystko już jest? Po co czytać? Po co uczyć się matematyki? Czy ktoś w pracy w przyszłości będzie ode mnie wymagać znajomości analizy matematycznej? Albo całkowania? Oczywiście żaden młody człowiek nie pomyśli, że przy okazji nauczy się logicznego myślenia, kojarzenia faktów, co w przyszłości pomoże rozwiązać niejeden problem. A umysły ze zdolnościami analitycznymi są teraz - i zapewne będą jeszcze długo - bardzo pożądane na rynku pracy.

Te programy, które pomagają nam w codziennym życiu, gry, filmy, książki - ktoś tworzy. Nie biorą się z próżni. Więc jeśli kiedyś wasze dziecko zapyta: po co mam czytać książkę, skoro mogę obejrzeć film. Będzie szybciej i w dwie godziny dowiem się, o co chodziło, zamiast tydzień ślęczeć nad książką. Możecie odpowiedzieć, że w przyszłości będzie tylko marnym odbiorcą tego, co ktoś kreatywny wytworzy. Tych twórców będzie mniej, odbiorców - masy. Rachunek ekonomiczny jest prosty.

Komentarze

  1. Co do plecaków... jakby były one bardziej trwałe... ja swój mam do dziś. Znajoma kupiła synkowi nówkę i po 6 miesiacach odpadło dno!:)
    Dodam, że książki ważą chyba z 10kg jak nie więcej.

    kiedyś szkoła była szkołą, a nauczycielki nie malowały pazurów na lekcji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś w tym jest... Wszystko mamy, więc nie trzeba tworzyć, można kupić. Rachunek ekomoniczny brutalny, prosty i daje do myślenia. Ja wyznaję zasadę, że lepiej przeczytać, by mieć własne zdanie, a nie tylko wysłuchać i zobaczyć czyjejś interpretacji. A jednak... Jestem rocznik '82, w liceum byłem jednym z nielicznych, którzy czytali lektury - reszta bazowała na opracowaniach. A teraz jest jeszcze gorzej. Taka prosta pochyła ku ograniczaniu swobodnego myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkolna wyprawka na szczęscie mnie już nie dotyczy. Mam dwoje dzieci w wieku 6 i 11 lat i oboje chodzą do szkoły ale w Anglii. Dzieci w plecaku noszą do szkoły strój do wf oraz lunch box. Całą resztę dostają ze szkoły.
    Syn uczeszcza do secondary school, to jakby gimnazjum. Prace domowe odrabia przez internet, wyniki są od razu, jesli jest nie zadowolony to może powrócić do zadania i je poprawić.
    Syn siostry uczęszcza do szkoły w polsce. To co ona opowiada to jest istny koszmar. Po co tyle wymagać od dzieci. Jestem roczni 76, gdy spojrzę w przeszłosc to zadają sobie pytanie po co tyle rzeczy musiałem się uczyć w szkole. To sama teoria, nauczyciele zapomnieli powiedzieć jak tą wiedzę użyć w życiu codziennym, bo znajomosć regółek na pamięć i ich nierozumienie to jest bezsensowne.
    Zmuszanie rodziców aby co roku kupowali nowe książki to jest okradani ich, przecież to jest robione celowo aby partyjni kolesie mogli zarobić. Czy byłby duży problem opracować podręcznik dla całej polski który byłby ważny przez 5 lat, a potem wymienić na bardziej aktualny jesli byłaby taka potrzeba. Ale wtedy nikt na tym nie zarobi....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Szkoła w czasach pandemii

Nauka w domu

Praca z domu - fakty i mity