Konsekwencja, konsekwencja i raz jeszcze konsekwencja

Po moim ostatnim wpisie sporo wody upłynęło w Wiśle... Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie odwrotność wielkiego lenia i wzięcie się wreszcie w garść. Choć nie ukrywam, że lenia spodziewam się w każdej chwili, gdy znów przeholuję i organizm powie mi stanowcze "NIE"...

W każdym razie wpadłam w szał porządków i znów byłam wcieleniem PPD :-) no, z umiarem, bo nie latam po domu z białą rękawiczką. Niemniej, zabrałam się za stos nieprzebranych faktur i "pozdrowień" ze spółdzielni mieszkaniowej, które od jakiegoś czasu czekały na segregację. Pokonałam tego potwora i znów na jakiś czas mam spokój z tzw. domowym biurem. Nie jest to łatwe, mając dwulatka pod ręką, który marzy wprost o tym, żeby pobawić się każdą kartką. Segregatory są takie fascynujące...

Dzisiaj stoczyliśmy z Młodą istną bitwę o pójście spać. Zupełnie nie wiemy, co w nią wstąpiło. Możliwe, że zaczynamy znów ząbkować, bo w pierwszym odruchu wyznała, że boli ją ząbek. Dodam na marginesie, że faza fantazjowania zaczęła się już jakiś czas temu i nie zawsze bierzemy serio to, co Młoda do nas mówi. Np. "szybko na nocniczek" niekoniecznie oznacza pilną potrzebę. Szczególnie przy wieczornym usypianiu. Młoda się wycwaniła i wie, że to odwlecze usypianie o dobrą minutę. Z drugiej strony nie zamierzamy brać jej na przetrzymanie w tak ważnej kwestii, więc biegamy do łazienki za każdym razem. Dzisiaj ząb zaczął boleć też akurat w porze usypiania... Trochę podejrzane, ale Młoda była dzisiaj wieczorem wyjątkowo płaczliwa, co jej się nie zdarza. Po syropie przeciwbólowym zasnęła przy bajce.

Ta dzisiejsza batalia kilkakrotnie ćwiczyła nas w wytrzymałości psychicznej na różne wybiegi Młodej. Od zawsze - i często powtarzam to na moim blogu - trzymamy się żelaznej zasady, że jesteśmy konsekwentni. Jak coś obiecamy, dotrzymujemy słowa. Jak zakazujemy - nie ma szans na taryfę ulgową. I po raz kolejny dzisiaj stwierdziliśmy, że to procentuje, choć jest to dla nas wysiłek emocjonalny, co każdy rodzic potwierdzi... Nie jest łatwo być stanowczym i obojętnym na łzy, fochy czy (czasami) śmieszne reakcje naszych dzieci. Ostatnio koleżanka opowiadała mi o swoim dziecku i jak się kończą jej zakazy. Dziecko zrobi komiczną minkę, albo "tak fajnie się złości", że ona nie potrafi powstrzymać się od śmiechu i daje mu to, co chciało. Hmmm... to po co zakazywać? To już lepiej dziecku na wszystko pozwalać, niż nauczyć je, że zakaz rodzica znaczy tyle, co nic. Widziałam w akcji rodziców dających szlabany (na komputer, internet, telefon, wyjścia z kolegami/koleżankami), którzy ulegali pierwszej próbie obejścia zakazu. Za drugim, trzecim razem groźba szlabanu była zupełnie nieskuteczna. Dzieci uczą się tych rzeczy nadzwyczaj szybko.

Zanim posypie się lawina komentarzy na temat tego, że jestem surową matką, powiem tylko tyle, że każdy rodzic prędzej czy później stanie oko w oko z sytuacją, kiedy będzie chciał okiełznać swoje dziecko. Czy to roczne (nie właź sam na schody, bo spadniesz i rozbijesz głowę), dwuletnie (nie wychylaj się z okna na ósmym piętrze, bo... wiadomo co), pięcioletnie (nie rzucaj kamieniami w samochody / okna / ludzi), czy w wieku szkolnym (musisz odrobić lekcje)... Jak przekonasz swoje kilkuletnie dziecko, że nagle ma brać całkiem serio to, co do niego mówisz, czego mu zakazujesz i jakie poniesie konsekwencje? Czy nie lepiej uczyć je tego (i siebie też) od maleńkości?

Komentarze

  1. Ja tam nie napiszę ani słowa o tym, że jesteś surową matką. Ja Cię doskonale rozumiem. Szymon ma cztery lata i czasem umie dać w kość. Konsekwentnie trzeba być konsekwentnym. Nam się czasem nie udaje niestety, mimo, że staramy się ile się da. Nie jest łatwo, ale wiem że naprawdę warto o to dbać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem konsekwencja bywa bardzo ważna, ale też trzeba wiedzieć, gdzie jest jej umiar i granice. Czujemy inaczej niż dziecko i czasem o tym zapominamy, a warto pamiętać, że kiedyś też byliśmy dziećmi.
    ps.
    korzystając z okazji chciałam zaprosić do mnie na wierszem pisanego filmowego bloga. Obecny tydzień to wątek - Matka nie jedno ma imię. Stąd wszystkie mamy chciałam na niego zaprosić. Pozdrawiam właścicielka bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chodzi o to, że wymyślam sobie granice i uparcie się ich trzymam. Ale jeśli już jakieś zasady zostały wprowadzone, to nie powinniśmy ich zmieniać w zależności od tego "jak wiatr zawieje"... Bo dziecku wszystko się zacznie zacierać i mylić i - wbrew pozorom - wcale nie poczuje się z tym lepiej. Wręcz przeciwnie - straci poczucie bezpieczeństwa.
    My ustaliliśmy pewne zasady i konsekwentnie się ich trzymamy. Nie ulegamy próbom wymuszania i fochom, ale jesteśmy wyczuleni na emocje naszego dziecka i jeśli zaczyna się dziać coś poważnego, próbujemy znaleźć źródło problemu i jakoś go rozwiązać.
    Jak napisałam na początku prowadzenia bloga (i powtarzam od czasu do czasu) - nie jestem alfą i omegą, a ten blog to nie zbiór prawd objawionych. Ale jeśli komuś od czasu do czasu pomogę, jestem bardzo szczęśliwa.

    Na Twojego bloga zajrzę, oczywiście :-)
    Dziękuję za zaproszenie!
    Matka Polka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Szkoła w czasach pandemii

Nauka w domu

Praca z domu - fakty i mity