Przedszkole

Uff, kolejny krok milowy za nami. Tak naprawdę nowy etap życia mojego dziecka dopiero się zaczął, ale kamieniem milowym, o którym mówię, to pierwsze dni adaptacji do nowej sytuacji.

Akcja pt. „Przedszkole” zaczęła się mniej więcej rok temu, kiedy Młoda miała 2,5 roku. Do tej pory opiekowali się nią dziadkowie, kiedy my byliśmy w pracy. Teraz trzeba było ją przygotować na to, że zostanie z obcymi ludźmi na 8 godzin. No i będzie miała styczność z innymi dziećmi – dłuższą niż pobyt na placu zabaw czy podczas rodzinnych zjazdów.

Zaczęliśmy dużo rozmawiać o przedszkolu. Ja sama mam bardzo dobre wspomnienia z dzieciństwa, choć oczywiście były też i dramaty, pierwsze rozczarowania, życiowe doświadczenia. Mąż akurat do przedszkola nie chodził, więc wszystkie pogadanki spadły naturalnie na moje barki.

Opowiadałam o zabawach, które pamiętałam z przedszkola. I o bajkach opowiadanych przez panią dyrektor. Do dzisiaj próbuję znaleźć gdzieś w Internecie książkę, z której czerpała te opowieści. Na szczęście pamiętałam kilka fragmentów tych bajek i już namierzyłam w jakimś archiwum aukcji internetowych odpowiednią książkę. Teraz pozostaje znaleźć miejsce, w którym będę mogła ją zakupić.

Taaak… trochę odbiegłam od tematu.

Poza opowiadaniem, jak fajnie jest w przedszkolu, postanowiliśmy przyzwyczajać Młodą do przebywania wśród obcych i parę razy zabraliśmy ją do małpiego gaju – w każdym centrum handlowym znajduje się coś takiego, a my akurat wypatrzyliśmy sobie taki odpowiedni dla dziecka w wieku 2,5 – 3 lat.

W pierwszych wizytach „na piłeczkach” towarzyszyliśmy Młodej – żeby się oswoiła z nowym miejscem, pomagaliśmy jej odkryć, co można robić z poszczególnymi zabawkami czy przyrządami. Potem zaś zostawała sama, a my siadaliśmy z jakąś kawą przy stoliku za ogrodzeniem. Chcieliśmy, żeby czuła się w tym miejscu bezpieczna, żeby wiedziała, że jesteśmy w pobliżu. Ale jeśli chciała jakiejś pomocy w zabawie (np. asekuracji na zjeżdżalni), musiała podejść do którejś z opiekunek i poprosić o tę pomoc. Na szczęście nie miała z tym żadnego problemu.

Teraz to procentuje. Wiadomo, że w pierwszym tygodniu w przedszkolu były płacze niemal codziennie. Młoda płakała zawsze, jak tylko dzieci zmieniały miejsce pobytu: wychodziły na spacer, do ogrodu, czy do sali wspólnej (kiedy dzieci z różnych grup zbierane są pod koniec dnia). Wiem, że trzylatki często jeszcze nie mówią płynnie, czasem bardzo mało – i to jest wyzwanie dla rodziców i dla wychowawców, żeby dotrzeć do sedna problemu. Na szczęście Młoda jest bardzo komunikatywna i potrafiła powiedzieć, o co jej chodzi – bała się, że jej po prostu nie znajdę w tej drugiej sali czy w ogrodzie.

Po tygodniu hasło „bo ja się boję iść do przedszkola” zaczynało być wypowiadane z szerokim uśmiechem. Młoda najwyraźniej traktowała to jako element codziennego rytuału lub zabawy. Ucięliśmy to dość stanowczo. Powiedziałam jej, że obie wiemy, że ona lubi przedszkole. Jeszcze przez parę dni próbowała, ale w końcu znudziła się. Nie znaczy to, że tuż przed wejściem na salę nie chwytał jej mały lęk. Wtedy przytulała się do mnie rzeczywiście przejęta i czułam, że nie udaje. Tak minął nam drugi tydzień.

W trzecim tygodniu zaliczyliśmy pierwsze przedszkolne chorowanie. To było nie do uniknięcia. I po tygodniu w domu – z mamą – wróciliśmy do histerii z pierwszego tygodnia. Na szczęście trwało to tylko dwa dni. A po następnych dwóch dniach zaliczyliśmy drugie przedszkolne chorowanie – tym razem była to angina. Tydzień na antybiotyku, a potem tydzień u dziadków, żeby nie wystawiać się od razu na nowe zarazki.

Trochę z duszą na ramieniu odprowadzałam Młodą do przedszkola po dwutygodniowej przerwie. Obawiałam się powtórki z histerii po poprzedniej chorobie. A tymczasem moje dziecko bez żadnych płaczów weszło do sali i zaczęło się bawić. Stęskniła się za przedszkolem. Myślę, że też odkryła jego zalety – panie dbają o urozmaicenie zabaw i zajęć dodatkowych: malowanie różnymi technikami, nawlekanie koralików i tym podobne.

Po raz kolejny zastanawiam się, na ile moje dziecko jest wyjątkowe, a na ile pomogły nasze wysiłki wychowawcze. Bo bardzo możliwe, że to wszystko zasługa nietypowego egzemplarza. I wszystkie moje mądrości życiowe, którymi się z Wami dzielę, nie mają zastosowania w wychowaniu normalnych dzieci. Mam cichą nadzieję, że prowadzenie mojego bloga ma jednak sens i metody przez nas stosowane pomagają kilku rodzicom.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła w czasach pandemii

Nauka w domu

Praca z domu - fakty i mity