Czego rodzic może nauczyć się z bajek...

Po raz kolejny zaskakuję sama siebie. Już kiedyś radziłam na moim blogu, żeby oglądać bajki z dzieckiem. I trzymam się tej zasady w życiu codziennym – ma to jeszcze dodatkową zaletę, że łatwiej wtedy kontrolować czas, jaki dziecko poświęca na oglądanie telewizji. To znaczy, jeśli sami mamy już dość oglądania, to znaczy, że dziecku już naprawdę wystarczy.

Ostatnio odkryłam, że dorosły człowiek też może się czegoś nauczyć z bajek. Obejrzałam z moją córeczką bajkę pt. „Dzwoneczek i uczynne wróżki”. Jest tam dziewięcioletnia dziewczynka imieniem Lizzy, która wierzy we wróżki, jednak nie może do ich istnienia przekonać swojego taty, który jest naukowcem i wierzy tylko w to, co można zobaczyć, zmierzyć i zważyć. Ale nie zamierzam się tu rozpisywać na temat fabuły. Chodzi mi o kilka fragmentów, w których zapracowany tata nie ma czasu dla swojego rozszczebiotanego dziecka.


Przyznajcie się sami przed sobą, ileż to razy wyrwały Wam się słowa: „Jestem zajęty/a”, „Muszę przygotować coś pilnego do pracy na jutro”, „Nie mam czasu”, „Nie teraz”…

Wiecie, kiedy się to usłyszy z perspektywy dziecka, a właśnie taka jest pokazana w tej bajce, to coś takiego się w środku robi, rośnie jakieś potworne poczucie winy, że zbywa się własne dziecko, które przecież chce podzielić się z nami jakimś ważnym odkryciem. Co z tego, że odkryło ono coś dla nas zupełnie oczywistego – dla niego to epokowe odkrycie. I powinniśmy w tym uczestniczyć.

Jestem mamą bardzo żywej czterolatki. Ze wszystkimi zaletami i wadami tego wieku. Moja córka jest bardzo ciekawa świata i częstotliwość pytań „dlaczego” doprowadza nawet najcierpliwszego człowieka do szału. Nie będę tu robić z siebie świętej, co to spędza z dzieckiem każdą wolną chwilę, a wieczorem wysprząta dom na błysk i jeszcze pachnie fiołkami dla męża. Już kiedyś pisałam, że nie jestem perfekcyjną panią domu. Owszem, zdarza mi się, że mi para pójdzie uszami albo łzy rozpaczy luną z oczu (w zamkniętej łazience i całkowicie bezgłośnie). I nie wydaje mi się, że to coś nienormalnego. Raczej oznaka tego, że jestem człowiekiem. Tylko i aż.

Ale mimo ograniczonych pokładów cierpliwości, mimo nawału obowiązków domowych i konieczności – niestety – zrobienia paru rzeczy „pracowych” w domu, staram się nie zbywać córeczki, kiedy nie odstępuje mnie na krok i opowiada coś lub pyta o coś, lub nawija, że „koniecznie teraz, zaraz, natychmiast” musi mi coś pokazać. Oj, czasami naprawdę trudno jest się pohamować, bo takie akcje zdarzają się najczęściej w najmniej odpowiednich momentach.

I tak sobie myślę, że bycie rodzicem to codzienna praca i nauka. Ale też doskonalenie siebie. I nie możemy sobie odpuszczać nawet na chwilę, bo przecież takim odrzuceniem możemy skrzywdzić nasze dziecko. A przecież chcemy dla niego jak najlepiej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła w czasach pandemii

Nauka w domu

Praca z domu - fakty i mity